Przykro mi, ale nie da się wieść życia bez rutyny.
Podeszłam do okna i zastanowiłam się. Ludzie idą ulicą, każdy biegnie w swoich sprawach, samochody przelatują… A ja jakby wypadłam z mojego rytmu życia. Mój ślub był piękny, ale muszę uporządkować swoje życie.
Po co mówiłam mężowi, że zgadzam się nie iść do pracy przez co najmniej pół roku. Co mam robić w domu?
– Jeszcze będziesz miała czas na pracę, nie jesteś gotowa na rutynę życia rodzinnego – powiedział mi mąż. – Najpierw musisz stać się prawdziwą gospodynią! Bez urazy, ale to bardzo trudne. Jesteś aktywna, ale jak poradzisz sobie z gospodarstwem domowym i pracą? Nie obrażaj się.
– Tak, nie obrażam się. Dobrze, pomyślę o tym. Zostanę w domu przez jakiś czas. Przyzwyczaję się do tego.
Oczywiście, mój mąż ma rację. Długo mieszkałam z rodzicami, a teraz muszę wszystko robić sama. I gotować, i sprzątać. Trudno się od razu przystosować.
– Ja ci we wszystkim pomogę! – zapewniał mnie mąż. – Musisz tylko przyzwyczaić się do rutyny. Potem wszystko się ułoży.
Miej pozytywne nastawienie. Aby wszystko poszło szybciej i przyjemniej, trzeba traktować wszystko z dawką humoru. Pomyśl o czymś zabawnym.
Ja długo się nad tym zastanawiałam. Uświadomiłam sobie, że podczas prac domowych muszę coś nucić. Zaczęłam myśleć o różnych melodiach. I teraz szorując podłogi czy zmywając naczynia, cały czas nuciłam jedną z moich ulubionych melodii. Ale to zaczęło wkurzać mojego męża. Pewnego dnia wtargnął do kuchni i poprosił, żebym przestała śpiewać:
– Proszę, przestań! Przecież przeszkadzasz mi w pracy. Nie mogę już tego znieść. Dzień po dniu śpiewasz. Dlaczego nie pójdziesz oglądać telewizji?
– Poprosiłeś mnie o wymyślenie czegoś, co pomoże mi pracować w domu, – obraziłam się. – A woda zagłusza trochę mój śpiew.
– Nie, nie zagłusza. Wiesz, ja słyszę wszystko w tym pokoju. A piosenka jest trochę głupia.
– Dlaczego jest głupia? Jest o dziecku. Dałam ci jej posłuchać w zeszłym tygodniu.
-Nie pamiętam. Proszę, nie śpiewaj tego ponownie! W ogóle nie śpiewaj tego!
Mój mąż złapał się za głowę i wyleciał z kuchni, a ja tak się wściekłam, że chciałam rozwalić wszystko wokół. To tyle jeśli chodzi o “wymyślanie“. A on obiecał, że pomoże. Był leniwy, nic nie robił i wchodził mi w drogę. Wtedy naprawdę się wściekłam. I znów zaczęłam śpiewać swoją piosenkę. Głośniej i głośniej. A potem rozpłakałam się i zaczęłam dokańczać naczynia, szlochając i delikatnie nucąc refren piosenki.
Wcale nie było lepiej, gdy sprzątałam. Tańczyłam z odkurzaczem i dosłownie latałam po pokojach ze szczotką. Raz, podczas sprzątania, prawie rozlałam mężowi herbatę.
– Co to były za dzikie tańce po mieszkaniu? – Mąż mruknął i nalał sobie nowy kubek.
– Prosiłeś mnie, żebym coś wymyśliła. Więc próbuję.
Mój mąż nic nie odpowiedział, poszedł do drugiego pokoju. W każdym razie zarówno on, jak i ja zdawaliśmy sobie sprawę, że życie rodzinne może być bardzo trudne.
I tak, gdy pewnego dnia zaczęłam gotować z pasją, recytując nad zupą specjalne zaklęcia, mój mąż nie wytrzymał:
– Co, czary odprawiasz nad zupą?
– Już nie. Wszystko ci się nie podoba, moje piosenki, moje tańce, moje czary. Twoje rady nic nie pomagają.
Gotowałam dalej, sypiąc przyprawy, pięknie władając nożem przy krojeniu warzyw. Ogólnie rzecz biorąc, czarowałem nad gotowaniem najlepiej jak potrafiłem. I znalazłam w tym jakieś ujście. Odwracałam uwagę od niekończących się zrzędzących uwag mojego męża. Zaczął mi się nawet podobać pomysł “wymyślania czegoś”.
– Masz po prostu dużą wyobraźnię. Ale twoje wynalazki są bardzo dziwne – powiedział powoli mój mąż.
– Tak, są – odpowiedziałam z pretensją. – Ale sama je wszystkie wymyśliłam. I myślę, że odrobiłam lekcję. A więc w przyszłym tygodniu idę do pracy. To już postanowione. A w domu będę walczyć z twoim zrzędzeniem.