Pewnego jesiennego wieczoru przyszła do mnie koleżanka. Widzę, że jest w złym humorze.
– Co się stało?
– Nic takiego! Brat mojego męża znów przyjechał w odwiedziny. Często przyjeżdża. Jest trzy lub cztery razy w tygodniu. Siedzi cały wieczór. A ja muszę robić więcej kolacji. Nie wyjdzie, dopóki wszystkiego nie zje . A ja siedzę tylko w kuchni i coś donoszę.
Rozmawiałam już z mężem, on wszystko rozumie, ale jak ma wygonić młodszego brata z domu? Zostawiłam ich więc i poszłam na spacer, nie mogę znieść widoku pustej lodówki.
Siedzimy i rozmawiamy. A ona opowiada mi historię. Piszę w jej imieniu.
Tutaj jesteśmy tacy “gościnni”, na własną szkodę, ale są ludzie, którzy nie są szczególnie gościnni.
To było na początku lat 90-tych, pamiętasz, przywoziliśmy towary na sprzedaż z jednego z miast. Najpierw mąż jechał sam, ja byłam w domu z dziećmi. Zawoził towar na targ i tam poznał miejscową rodzinę, nocował u nich podczas podróży, a oni też raz nas odwiedzili.
Potem mój mąż dostał dobrą pracę i ja zaczęłam jeździć. Ja też nocowałam u nich , akceptowali mnie , a ja nie jeździłam też zbyt często.
Pewnego dnia krewna mojego męża, albo ciotka, albo dziesiąta siostra kuzynki, poprosiła, by mogła ze mną jechać. Patrząc na nas, oni również postanowili zająć się biznesem. Pojechałyśmy z nią, spotkałyśmy się z Barbarą na targu i powiedzieliśmy jej, że będziemy u niej wieczorem.
Cóż, załatwialiśmy nasze sprawy do wieczora i dotarliśmy do jej domu o siódmej. Byliśmy głodni, padał deszcz, był koniec października, było zimno. Po drodze kupiliśmy różne rzeczy, prezenty dla dzieci i dwie paczki pierogów. Tak bardzo ich chcieliśmy, nie potrafię wyrazić, jak bardzo. Przez całą drogę mieliśmy przed oczami talerz z pierogami, wyobrażaliśmy sobie, jak je gotujemy i jemy razem obiad.
No i jesteśmy. Halo – halo, jesteśmy przy stole, nasze pierogi w zamrażarce, jak to, po co je gotować, ona ugotowała, więc zjemy. Spojrzeliśmy na nich zawadiacko, ale jak to mówią, nie jesteśmy w swoim w domu, zjedliśmy co nam dano. Dali nam kilka łyżek ziemniaków i kiełbasę. Barbara zapytała moją krewną :
– Ile chcesz kiełbasek, jedną?.
Wydawała się zadowolona, mówiąc, że może zjeść kilka, ale Barbara wyjęła po jednej kiełbasce i odstawiła garnek. Spojrzeliśmy więc tylko na nią. Wstaliśmy od stołu prawie tak samo głodni, więc poszliśmy do łóżka. Zasnęliśmy na głodni. Rano obudziliśmy się i wołali nas na śniadanie.
Dali nam filiżankę herbaty i kanapkę. I kanapka i kiełbasa były grube jak kartka z zeszytu, przez chleb widać było ulicę za oknem. Zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy. Dotarliśmy na rynek i od razu pobiegliśmy do kawiarni, gdzie zjedliśmy drugie śniadanie. Jest weselej, możemy pomyśleć o interesach.
Może tak powinno się przyjmować gości… Ale nie przyjechaliśmy z pustymi rękami, rozumieliśmy, że rodzina, dzieci. Ale widzisz, jak to jest z nami! Mojemu mężowi jest niewygodnie prosić brata, żeby rzadziej przychodził, a to, że rano nie ma co wyjąć z lodówki, to też normalne, prawda? Jak to możliwe?
Podczas gdy przyjaciółka mówiła , jej mąż dzwonił do niej kilka razy. Za trzecim razem odebrała telefon.
– Czy twój brat zjadł wszystko? A może trochę zostawił? Rozmawiałeś z nim? Naprawdę, idę, idę! Pobiegłam do przyjaciółki! Chcę napić się u niej herbaty. Tak, poskarżyłam się!
Słucham, śmieję się i płaczę. I nie wiadomo, do jakiej kategorii zaliczyć sytuację. OK, mąż mojej przyjaciółki jest wyluzowany, ale zbyt nieśmiały w stosunku do rodziny.
Brat też nie jest małym chłopcem, powinien zrozumieć. Cóż, wygląda na to, że mąż postanowił porozmawiać z bratem, czy skończyli rozmawiać, jeszcze nie wiem. Moja przyjaciółka pobiegła do domu, a ja dalej myślałam. Może rzeczywiście trzeba nie wystawiać wszystkich zapasów dla gości, bo jeśli gościom się spodoba to będą przychodzić częściej niż chcą gospodarze?