Ta życiowa prawda brzmi banalnie, ale kiedy kilkadziesiąt lat później los sprawia ci niespodziankę, to może się okazać, że pierwsza miłość staje się też ostatnią. Mnie się to przytrafiło, a do tej pory należałam do wyjątków, bo myślałam, że starą miłość “pokryłam rdzą”.
Poznaliśmy się w liceum i staliśmy się najpopularniejszą parą w klasie maturalnej – Emma i Robert. Wszystkie dziewczyny go lubiły – wysoki, blondyn, niebieskooki, wyglądał jak Robert Redford. Był wysportowanym facetem, grał w siatkówkę w stołecznej drużynie i już jako nastolatek był na Zachodzie, w przeciwieństwie do większości z nas.
Chłopaki zazdrościli mu popularności i “lasek”, które miały na niego ochotę, a także jego oficjalnej dziewczyny (przynajmniej tak mi się dziś wydaje, patrząc na zdjęcia, jaką ładną dziewczyną byłam). Nauczyciele dawali mu wyższe stopnie, ponieważ był czarujący, zabawny i wystarczająco inteligentny, by oszukać ich, że po prostu dużo ćwiczył i dlatego nie miał czasu na poważną naukę.
Rozstaliśmy się po balu maturalnym, ponieważ Robert poszedł do wojska, a jako żołnierz – też był sportowcem, który reprezentował nasz kraj poza granicami i w ten sposób wypełniał swój żołnierski obowiązek.
Ja studiowałam filologię klasyczną, on grał w siatkówkę. Po dwóch latach Robert również został studentem i wszyscy spodziewali się, że się pobierzemy. Tak też się stało. Byłam bardzo szczęśliwa i dumna, bo spośród wszystich szkolnych koleżanek i kolegów tylko my dwoje przetrwaliśmy jako para, a nawet staliśmy się rodziną.
Trzy lata później byliśmy już rozwiedzeni.
Znowu banalna kolej rzeczy. Udowodniłam dwie życiowe prawdy – że nie jest dobrze poślubić pierwszą napotkaną osobę i że trzeci rok małżeństwa jest krytyczny.
W tym czasie zapomniałam już, jak szczęśliwa byłam na swoim ślubie – Robert wydawał się teraz zupełnie inną osobą. Pewnie, myślał że utrzyma mnie w łańcuchach małżeństwa, i nawet nie starał się ukrywać swoich romansów z innymi kobietami. Dwa razy poroniłam (według lekarzy z nerwów), stałam się bardzo zazdrosną żoną.
Groziłam, że go zostawię, ale to on poprosił mnie o rozwód. Poznał inną kobietę ,(jedną z wielu, ale jedyną, która zdołała przekonać go do porzucenia mnie).
Wypłakałam całe morze łez, doświadczyłam w życiu masę obelg, ale najbardziej wkurzyło mnie to, że posprzątałam i umyłam nawet okna w nowym mieszkaniu, do którego mieliśmy się wprowadzić, a Robert zamieszkał w nim z tą drugą , jakbym ja była tylko sprzątaczką.
Poznałam Marka Z nim było tak, jakby los chciał dać mi drugą szansę. Marek był moim starszym kolegą, filologia klasyczna była jego drugim kierunkiem studiów. Poważny, oczytany, zrównoważony, opiekuńczy człowiek, który lubił mnie od dawna, ale cierpliwie czekał na swoją kolej.
Pojawił się w moim świecie jako przyjaciel w opałach, a ja długo płakałam na jego ramieniu, zanim mnie pocałował i spojrzałam na niego innymi oczami (trzeci banał w mojej historii). Kochaliśmy się bez konieczności udowadniania naszych uczuć, tłumaczenia się czy robienia “numerków”, by sprawdzić naszą wierność.
Nauczył mnie cieszyć się miłością, a nie dbać tylko o to, czy sprawiam mu przyjemność. Nie mieliśmy dzieci, ale wydawaliśmy się samowystarczalni, nawet nie sprawdzałam, czy jest powód, dla którego nie jestem w ciąży.
Po ponad dziesięciu latach, za jego namową, pobraliśmy się. Robert zniknął mi nie tylko z oczu, ale i z myśli. Aż tu nagle spotkało mnie wielkie nieszczęście.
Marek nagle zmarł . Zostałam wdową w wieku 43 lat i stałam się bogatą dziedziczką. Do tamtej chwili nic o tym nie wiedziałam. Dowiedziałam się od prawnika, że Marek miał wrodzoną chorobę, która mogła nagle skrócić jego życie, więc zrobił wszystko, co konieczne, aby zapewnić mi godziwy byt, cały majątek, który otrzymał po ojcu przepisał na mnie.
Dlatego się pobraliśmy i dlatego nie nalegał, byśmy mieli dzieci – żebym po jego śmierci czuła się wolna i niezależna. Starałam się postępować zgodnie z jego wolą, ale nie szukałam już innego mężczyzny.
Po rozwodzie Robert chciał, abyśmy uregulowali nasze sprawy finansowe. Zastanawiałam się, po co tak nagle mam iść z nim do notariusza, może dowiedział się o moim spadku i będzie naciskał, żebym dała mu pieniądze.
Okazało się, że powód był zupełnie inny – to mieszkanie, które wypucowałam na błysk, ale w którym nigdy nie zamieszkałam, należało do nas obojga, bo zostało nabyte w trakcie trwania naszego małżeństwa, dwa miesiące przed orzeczeniem rozwodu.
Mimo że nigdy nie miałam do niego prawa, teraz musiałam podpisać notarialnie poświadczony dokument, że zrzekam się swojego udziału na jego rzecz. Robert był w trudnej sytuacji finansowej i chciał je sprzedać, ale nie mógł tego zrobić beze mnie.
Ucieszyłam się -Boże, dziękuję Ci – teraz wyrównam rachunki za wszystko, co ten człowiek mi zrobił! Nie oddam mu ani centymetra kwadratowego tego mieszkania!
Jak myślicie , kiedy zobaczyłam go po tych wszystkich latach, co zrobiłam… Pogodziłam się z moją pierwszą miłością, która stała się również moją ostatnią!
Na razie.