Chcę podzielić się czymś, do czego nie mogę się nikomu przyznać. Mam nadzieję, że choć trochę ulży to mojej duszy.
Może ci się to wydawać nienormalne, ale kocham moją synową i coraz bardziej nienawidzę mojego syna. Nie mam powodu, by być niezadowolonym z jego traktowania Sylwi, ale nie mogę znieść, gdy Mariusz jest w jej pobliżu.
Wszystko zaczęło się od narodzin mojego wnuka Piotra. Mój syn był w podróży służbowej za granicą i miałam zaszczyt być tą osobą, która zabrała ich dziecko Piotra, i opiekowała się Sylwią zaraz po wypisaniu ich ze szpitala.
Moja synowa była nieco oszołomiona i zdezorientowana, a ja nagle przypomniałam sobie wszystkie nawyki sprzed ćwierć wieku i pewnie przejęłam wszystkie obowiązki.
Kiedy Mariusz wrócił, zamiast radości poczułam niezadowolenie, że sielanka się skończyła. Patrzyłam, jak przytula i całuje żonę oraz małego synka, i miałam ochotę mu przywalić.
Aby był z nami jak najrzadziej, wymyślałam dla niego różne zadania do wykonania poza domem – zakupy, oddanie starej pralki do naprawy, aby była gotowa, gdy nowa się zepsuje, chodzenie do sklepów dziecięcych po określony rodzaj pieluch i żadnych innych.
Do dziś oddycham z ulgą, gdy wsiada do samochodu i jedzie do swojego biura.
Potem przygotowuję ulubione śniadanie Slwiy i czekam, aż się pojawi. Wpadam w osłupienie, gdy widzę, jak wchodzi do kuchni z naszym Piotrusiem w ramionach – wyglądają jak obraz włoskiego artysty, Madonna z Dzieciątkiem.
Ponieważ owdowiałam pięć lat temu, a od dwóch jestem na emeryturze, cały mój czas i uwagę poświęcam im – moim ulubieńcom.
Przestałam spotykać się z przyjaciółmi i sąsiadami na kawie, ponieważ wolę towarzyszyć Sylwi w swoim ogrodzie, rozmawiać z nią, gdy mała śpi, cieszyć się jej bliskością.
W domu jestem szczęśliwa, że mogę ją zastąpić we wszystkim, czego ona nie może zrobić, a ona uśmiecha się do mnie swoim wdzięcznym uśmiechem.
Wieczorami jednak krew mnie zalewa, gdy widzę Mariusza na progu – tak bardzo przypomina mi mojego ojca, którego nie kochałam w takich chwilach, że aż się trzęsę.
Zwykle synowie wyglądają jak ich matki – ale nie mój, mój wygląda tak jakby skórę zdjęto z jego ojca, i głos jest taki sam, jego chód jest taki sam jak jego, nawet jego śmiech się nie różni.
A kiedy przytula Sylwię i szepcze jej do ucha, odwracam wzrok, bo mam ochotę go zabić.
Cóż, może wyraziłam się za ostro, ale zdecydowanie irytuje mnie jego obecność.
Kiedy życzę im “dobranoc” i kładę się spać w moim pokoju, który sąsiaduje z ich pokojem, trudno mi zasnąć – ciągle podsłuchuję, żeby dowiedzieć się, co robią. Uspakaja mnie tylko myśl o tym, że rano znów zobaczę synową.
Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Naprawdę nie wiem, co się ze mną dzieje!