Będąc w ciąży z moim trzecim dzieckiem, postanowiłam spędzać więcej czasu z rodziną kosztem własnej kariery.
Dla mnie idealne życie zawsze polegało na tym, że nie byłam z dala od moich dzieci, widziałam, jak się bawią i rozwijają. Tak też dorastałem – moi rodzice pracowali w rolnictwie, nasz dom znajdował się pośrodku pola, a moje dzieciństwo upłyneło między szkołą a zwierzętami hodowanymi na gospodarstwie. Uwielbiałam być z rodzicami, głaskać je i karmić. Mój ojciec mawiał: “Katia będzie weterynarzem”.
Ale życie zdecydowało inaczej – w wieku 21 lat rozpoczęłam karierę zawodową w sektorze bankowym, nieskończenie odległym od świata zwierząt. A później było jeszcze mniej wspólnego między nim a moją rolą matki. Dawid i Eliza już się urodzili, mój syn miał 5 lat, a córka 3, a ja byłam w ciąży z trzecim dzieckiem, dziewczynką.
Przepełniało mnie to szczęściem, ale i niepokojem. Nie mogłam sobie wyobrazić, jak będę w stanie pogodzić opiekę nad dziećmi z moim dniem pracy, który zaczynał się wcześnie rano od na wpół zjedzonego śniadania i trwał do 18:00-19:00, bez możliwości osobistego odebrania dzieci z przedszkola. Wracałam do domu późno, nie mając ani czasu, ani energii na rozmowę i zabawę z nimi. Miałam 32 lata, mieszkałam z drugim mężem, który opiekował się dwójką moich dzieci jak własnymi.
Pomimo jego wielkiego zapracowania, bawił się z nimi, gotował dla nich, dbał o całe gospodarstwo domowe. W tym samym czasie mój entuzjazm do wykonywanego zawodu stopniowo osłabł – uwielbiałam kontakt z klientami, ale z biegiem lat widziałam, jak coraz większe miejsce w bankowości zajmują automaty.
Zaczynałam czuć się jak maszyna. Poprosiłam przełożonych o pracę na pół etatu, żebym mógła mieć w tygodniu więcej wolnego czasu. Odmówili mi. Wtedy doznałam objawienia, że nadszedł czas na zmianę.
Ale co mogłam zrobić? Okazało się, że najlepsze pomysły przychodzą w najmniej oczekiwanej chwili, lub pozornie nieodpowiednich okolicznościach. W moim przypadku stało się to podczas czesania mojego psa. Mamy w domu trzy koty i dwa psy. Pomyślałem, jak bardzo je kocham i że to prawdopodobnie pozostałość po moim marzeniu o zostaniu weterynarzem. Dlatego tak często zabierałam dzieci do zoo.
Oczywiście było już za późno na naukę w tym kierunku, z dziećmi było to nie możliwe. Ale były inne sposoby na kontakt ze zwierzętami i przekształcenie tego w sposób na zarabianie na życie. Zadzwoniłam do męża i zapytałam: “Jak myślisz, możemy otworzyć hotel dla zwierząt?”. Zaskoczyła mnie radość w jego głosie. Oczywiście, to było wspaniałe rozwiązanie!
W tym samym czasie budowaliśmy nasz nowy dom. Mieliśmy mieć dwa garaże i pracownię dla mojego męża. Projekt uległ zmianie i cały ten obszar stał się naszym hotelem dla psów i kotów.
W zasadzie to ja zajełam sie organizacją takiej placówki, skontaktowałam się z władzami sanitarnymi, dostaliśmy certyfikat i pół roku później pojawił się nasz pierwszy klient!
Bez żalu zwolniłam się z banku i z entuzjazmem zajęłam się nowym biznesem.
Mój mąż był przy mnie i pomagał mi, kiedy tylko było to możliwe. Przede wszystkim czułam jego moralne wsparcie i wiarę, że mi się uda.
Dziś sytuacja jest stabilna. Liczba naszych klientów stale rośnie. Ludzie od razu rozumieją, że ich zwierzaki czują się świetnie w moich rękach. Kiedy nie są w szkole lub w ogrodzie, trójka moich dzieci jest zawsze w zasięgu mojego wzroku, a moje nieznośne poczucie winy, że za mało przebywam z nimi, opuściło mnie na zawsze.
Mój dom jest zawsze posprzątany, lodówka pełna, a wieczorem witam rodzinę ciepłym posiłkiem. Poza tym dobrze zarabiam, więc finansowo nie mam czego żałować. Odzyskałam spokój ducha, a moja rodzina jest szczęśliwa!