Wiele razy chciałam podzielić się swoim cierpieniem, ale zawsze czułam, że są większe dramaty niż mój. Tym razem jednak postanowiłam opowiedzieć co mi leży na sercu.
Wyszłam za Filipa 30 lat temu, nie z miłości, ale dlatego, że moi rodzice nalegali, a ja ich posłuchałam.
Przyzwyczaiłam się już do tego, że on mnie nie kocha, ale jest wiele innych rzeczy, które mnie bolą.
W młodości Filip powtarzał mi na prawo i lewo, że jestem okrągłym zerem nie tylko w kuchni, ale i w łóżku.
Obrażał mnie na wszelkie sposoby i ani razu nie usłyszałam od niego miłego słowa.
Cierpiałam ze względu na dzieci i bałam się, co ludzie powiedzą, jeśli się rozwiodę.
Ostatecznie do dziś mieszkamy pod jednym dachem, ale prawda jest taka, że od lat jesteśmy w separacji, a nasz dom wygląda jak pole bitwy.
Kiedy nasi synowie podrośli i wyprowadzili się, mój mąż zrobił dobudówkę, do której wchodziło się z kuchni. I tam zamieszkał. Wymyślił to dobrze, przynajmniej ludzie nie wiedzieli, że nawet nie śpimy razem.
Nie raz słyszałam, jak ludzie mówili, że zazdroszczą nam naszej miłej rodziny.
A on nie potrzeboał mnie już jako żony, odkąd urodzili się chłopcy. Nasza kuchnia jest wspólna, ale jedzenie w lodówce jest podzielone.
Swoje wkłada do pudełek, na których wypisał swoje inicjały.
Nigdy nie widziałam większego egoisty niż on. Jakby na złość, kupuje drogie szynki i kiełbasy, a ja jem fasolę i soczewicę. Stawiam garnki na dolnych półkach w lodówce.
Mogę jeść w kuchni tylko wtedy, gdy nie ma tam Filipa, zwykle wieczorem, bo pracuje jako stróż nocny.
Rano i podczas obiadu nie mogę tam wchodzić, bo to jego królestwo. Zastawia stół przystawkami i przysmakami, nalewa sobie wódki i siedzi sam jak pierdziel. A ja biorę chleb i ser i pochłaniam suche rzeczy w sypialni.
Od czasu do czasu idziemy pozornie razem na zakupy, ale każdy płaci sam za swoje produkty.
Tak jak dzielimy rachunki za prąd, wodę i telefon. Przed sąsiadami i dziećmi, które rzadko nas odwiedzają, jesteśmy parą.
Napięcie w domu rośnie najbardziej na wakacjach. Kłótnie wybuchają jedna po drugiej, a Filip beszta mnie za wszystko.
Nazywa mnie krową, świnią, baranem. Ja już mu tak bardzo nie ulegam, ale boję się, że któregoś dnia podniesie na mnie rękę.
Kiedy się uspokoi, siada przed telewizorem albo zaczyna grać sam ze sobą w szachy. Milczy i dyszy, jakby coś uniemożliwiało mu oddychanie.
W takiej chwili mam taką wielką ochotę chwycić za wazon i rozbić mu głowę, ale nie chcę iść do więzienia z powodu tyrana. Modlę się tylko, żeby moi synowie byli szczęśliwsi ode mnie.