Wyszłam za mąż , gdy miałam niewiele ponad dwadzieścia lat. Powodem nie była ciąża , ale miłość. Zanim się pobraliśmy, byliśmy w związku przez około rok. Potem przyszła propozycja małżeństwa. Oczywiście nie odmówiłam.
W tym czasie oboje z Igorem pracowaliśmy w tym samym supermarkecie. Ja byłam kasjerką, a on kierownikiem. Tak naprawdę to właśnie praca nas do siebie zbliżyła. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Zawsze był uprzejmy i miły, były piękne zaloty, kwiaty i prezenty.
Po ślubie od razu postanowiliśmy, że będziemy w równych częściach płacić za media, kupować artykuły spożywcze, benzynę. Wydawało się to sprawiedliwe, aby część pieniędzy przeznaczyć na podstawowe wydatki, a to, co zostanie, na siebie. Wkrótce mieliśmy wspólną skarbonkę, do której odkładaliśmy pieniądze na wakacje.
Wszystko było dobrze do czasu, gdy Igor postanowił zmienić pracę. W nowej pracy jego pensja była dwa razy większa od mojej, jeśli nie trzy razy większa. I wtedy Igor zaczął robić mi wyrzuty. Ale nie chciał też zwiększyć swojej składki do budżetu rodzinnego, chociaż z mojego punktu widzenia byłoby to sprawiedliwe. Ale on stanowczo odmówił, mówiąc, że powinnam poszukać pracy z lepszą pensją.
Dlaczego mówiłam, że powinien dać więcej pieniędzy? Ponieważ, co prawda, dzielimy się zakupami, ale mój Igor je pięć razy więcej niż ja. Poza tym, kiedy jego dochody wzrosły, zaczął jeść lepsze produkty. Dlatego uważam, że w tym przypadku niesprawiedliwe jest dzielenie wszystkiego po równo. Ja nie jem zbyt dużo, w zasadzie nie mogę zjeść całej pizzy na raz. Najwyżej dwa kawałki. A on może. A potem na koniec jeszcze coś słodkiego.
Krótko mówiąc, kiedy następnym razem pojechaliśmy do sklepu spożywczego, wzięliśmy z mężem koszyk i podzieliliśmy go: na jego i moje produkty. Igor wziął wszelkiego rodzaju mięso, ryby, kilka butelek wina, generalnie niczego sobie nie odmawiał. Ja wzięłam kaszę gryczaną, makaron, pierś z kurczaka i jakieś warzywa. Przy kasie każdy płacił za siebie.
Po powrocie do domu zrobiłam sobie makaron z kurczakiem, zjadłam go i położyłam się na kanapie. Mój mąż był zakłopotany i zapytał, kiedy zjemy kolację.
-Ja już zjadłam kolację, kochanie! – odpowiedziałam.
-Nie rozumiem, a co ja mam jeść? – Igor był zaskoczony.
-Nie będę płaciła za to, czego nie jem, a i gotowanie tego mnie nie interesuje! To jest twój problem! – powiedziałam.
Poszedł ugotować cielęcinę i zrobić lsałatkę z kapusty i pomidorów. Nie był zadowolony. Nie wiem, dlaczego uważał, że połączenie kapusty i pomidorów jest dobre. Kiedy jego “jedzenie ” było gotowe, wszedł do pokoju , wyzywająco pociągając nosem. I przez następne pół godziny patrzyłam, jak próbuje wcisnąć w siebie gumową cielęcinę i sałatkę, popijając to wszystko winem.
I tak minął tydzień. Igor wracał do domu z pracy zmęczony i głodny.
W końcu zdecydował się na rozmowę.
-Julia, wytłumacz mi, po co mi żona, która nie chce dla mnie gotować?
-A dla ciebie, mój drogi, nie gotują, bo żonę trzeba szanować!
-Czy ja cię nie szanuję?
-Nie, Igor. Gdyby tak było, przyjąłbyś moją propozycję zwiększenia swojego wkładu do rodzinnego budżetu. Dobrze wiesz, ile jem i co jem. Dokładamy się po równo, a wychodzi na to, że ja karmię ciebie i wydaję na siebie to, co zostaje z mojej pensji. Tobie oczywiście to nie przeszkadza, ale mi tak. Dlatego jemy osobne posiłki, każdy gotuje dla siebie. Ja daję pieniądze na opłaty za media. I każdy kupuje sobie sam artykuły spożywcze.
Mój mąż jest zszokowany, a ja siedzę i myślę: po co mi właściwie taki mąż?