Anita uważa, że jeśli nie mamy krów, kóz i ogrodu, mój mąż i ja nie mamy nic do roboty w domu w weekendy. Musimy więc wstawać wcześnie rano i jechać pociągiem na wieś, aby pracować na jej gospodarstwie. Ona nie uznaje prawa do życia prywatnego.
Mój mąż i ja zaręczyliśmy się zeszłej zimy. Mieszkamy w mieście, a jego rodzice mieszkają w domu poza miastem. Mają tam własny ogród i gospodarstwo, i zawsze jest wystarczająco dużo do zrobienia.
Myślałam, że ich gospodarstwo to ich problem, ale tak nie jest. Ich gospodarstwo jest dla nas ciągłym bólem głowy.
Mój mąż dorastał z rodzicami do 10 klasy, potem mieszkał z babcią i poszedł do szkoły zawodowej, a następnie na uniwersytet, gdzie się poznaliśmy.
A ja widziałam zwierzęta takie jak krowy tylko kilka razy w życiu. Całe życie mieszkałam w mieście, moje babcie też tu były, a moi rodzice nigdy nie mieli nawet ogrodu. Jestem dzieckiem betonowej dżungli.
Moi rodzice podarowali nam mieszkanie na ślub. Jest w dobrym stanie, ale wciąż wymaga remontu. Mieszkanie zostawiła moja babcia, a potem wynajmowano je przez 8 lat.
Jest więc trochę zniszczone, jak na mieszkanie wynajmowane, a ja chcę je urządzić po swojemu.
Umówiliśmy się z mężem, że rozpoczniemy w lutym i pomyślałam, że pójdziemy na łatwiznę i zrobimy tylko mały remont. Mój mąż i ja wzięliśmy urlop, ale proszę bardzo tu nagle telefon.
– No, nowożeńcy, to kiedy mogę się was spodziewać? – Anita zadzwoniła tydzień po ślubie, w piątek wieczorem.
– Mamo, nie przyjedziemy w tym tygodniu, jutro zaczynamy remont – próbował odmówić jej mąż, ale Anita była nieugięta.
– Remonty to dobra rzecz, ale mogą poczekać. A tutaj potrzebujemy pomocy. Dach w chlewni przecieka i twój ojciec będzie potrzebował pomocy. Wy, cztery ręce, szybko sobie z tym poradzicie.
I przyprowadź pannę młodą, nauczymy ją prawdziwej pracy – powiedziała Anita i rozłączyła się. Ona już wszystko postanowiła i nawet nie brała pod uwagę, że nie pojedziemy.
Mężczyzna westchnął – musimy jechać, jego ojciec miał w zeszłym roku operację, nie można go przeciążać. Nie kłóciłam się z mężem – musimy, więc jedziemy. Nie wiedziałam jeszcze na co się zgadzam.
Weekend minął jak godzina. Męża widywałam tylko w nocy, bo po za dachem chlewni było jeszcze ogrodzenie, potem szambo do uporządkowania, a potem coś jeszcze.
A ja bawiłam się w Kopciuszka – szorując pod jej okiem dwupiętrowy dom, potem ucząc się przygotowywać paszę dla świń, karmić kury, zbierać jajka. Do wieczora nie miałam siły poruszać nogami, a plecy nie chciały się wyprostować.
– Cóż, dziękuję, dzieci, pomogliście! Dowidzenia w przyszłym tygodniu, już nie możemy się was doczekać – powiedziała na pożegnanie Anita, wręczając nam koszyk produktów ze wsi. – Zastanówcie się, może spędźicie z nami wakacje. Nie to, nie, ale już nie możemy się doczekać weekendu!
Jeszcze nie skończyliśmy remontu, tak na wszelki wypadek. Ponieważ wraz z początkiem wiosny rozpętało się piekło. W każdy weekend byliśmy na wsi, a potem do środy walczyliśmy o powrót do zdrowia i ledwo mogliśmy poruszać nogami. Wiosna i lato to pracowity okres na wsi, więc ciężko pracowaliśmy.
Z całego serca zaczęłam nienawidzieć ogromnego ogrodu. Zawsze tam trzeba było coś pielić, sadzić, podlewać, podlewać, podlewać, nawozić, nawozić, zbierać robaki i gąsienice. A wszystko to w upale. Mój mąż miał tam swój własny program „rozrywkowy”. Czułam, że to piekło nigdy się nie skończy. Nigdy wcześniej tak bardzo nie cieszyłam się na mróz i zimę.
Ale nawet kiedy zbiory dobiegły końca i cała praca została zakończona, nikt nas nie opuścił. Anita wciąż natarczywie dzwoniła, domagając się przyjazdu. Nie przyjmowała naszych wyjaśnień, że mamy własną pracę do wykonania.
– Jaka praca może być w mieszkaniu? Leżenie na kanapie, pępkiem do góry? Daj spokój, nie wymyślaj, przyjedź do nas, potrzebujemy pomocy” – kłóciła się z synem, gdy ten odmawiał przyjazdu.
Moi rodzice również byli zszokowani ciągłym naszym przemęczeniem.
– Ja rozumiem, czy posiadanie własnego gospodarstwa wymaga zawsze dużo pracy. Ale nie tak to się robi – by ciągle wykorzystywać innych ludzi! Twój dom, twoje zmartwienia. Raz na jakiś czas możesz pomóc komuś innemu, ale nie co tydzień” – powiedziała moja matka.
– Nie pojechałbym na twoim miejscu.
Nie pojechałabym, ale nie chcę zostawiać męża. Za dwa dni będzie miał wyprany mózg przez Anitę, że jego leniwa żona nie przyszła. I nie będzie mógł matce nic odpowiedzieć.
– Rozumiesz, on i jego ojciec zrobią wszystko sami, przemęczą się, a potem będą leżeć, niezdolni do zrobienia czegokolwiek. A jak nie, to będzie jeszcze gorzej. Ja już się buntowałam, gdy byłem uczniem, i nie skończyło się to dobrze – westchnął mój mąż.
Na horyzoncie zima, powinno być troche lżej, ale jak na razie nie widać ulgi.