Mam jedną przyjaciółkę, która ma na imię Ola. Przyjaźnię się z nią już od trzydziestu lat. Jest wspaniałą osobą i byłaby wspaniałą matką, tylko nie udało się jej i jej mężowi mieć własnych dzieci. Bóg ich im nie dał, ale para nie rozeszła się, prawdopodobnie z powodu silnej miłości do siebie.
Ja mam własne dzieci – dwie córki”. Ola została ich matką chrzestną – w końcu jest moją najlepszą przyjaciółką i mieszka niedaleko. Dlaczego nie. Ciągle wspominam, jak Ola bawiła się z moimi dziećmi, nie raz siedziała z nimi, gdy prosiłam. A potem płakałyśmy razem w kuchni, że nie ma własnego.
A potem pewnego dnia zadzwonili jej krewni i powiedzieli mi, że jedna z dalekich krewnych ze strony ojca postanowiła oddać swoje dziecko, swojego syna, do sierocińca. Podobno lekarze postawili mu ciężką diagnozę, a nie było pieniędzy na jego leczenie. Jego matka jest taka – biega tylko za męskimi spodniami, dziecko nie jest jej potrzebne.
Wtedy Ola opowiedziała mi o tej sytuacji i powiedziała, że czuje, iż musi tam pojechać i zobaczyć to dziecko. Jak powiedziała mi później jej przyjaciółka, gdy tylko zobaczyła dziecko i jego biedne oczy, od razu wiedziała, że musi je wziąć. A jej mąż się zgodził.
Nie było im łatwo z dzieckiem. Ponad rok rehabilitacji i wizyt u różnych specjalistów. Chłopiec był autystyczny – a jednak udało im się zrobić wszystko, żeby go wyciągnąć.
- Nie uwierzycie, ale teraz ADAM ma 24 lata, jest normalnym młodym człowiekiem z ukończonymi wyższymi studiami i medalami sportowymi.
Wczoraj wróciłam z jego ślubu.