Bez męża, bez dzieci, bez pracy – tak było przez 15 lat po ukończeniu szkoły średniej. Do dziś nie wiem, jak to się stało, że poszłam na rocznicowy zjazd w mojej szkole.
I bardzo się cieszę, że byłam we właściwym miejscu, kiedy los postanowił się do mnie uśmiechnąć.
Najlepiej z mojego szkolnego życia,wspominam znajomość z Anną – moją najlepszą przyjaciółką. Po 15 latach od ostatniego dzwonka nadal byłyśmy sobie bardzo bliskie.
Do dziś nie mogę uwierzyć, że urocza i wesoła Anna , która z łatwością nawiązywała znajomość ze wszystkimi, wolała moje towarzystwo od towarzystwa innych.
Byłam najbardziej wycofaną dziewczyną w klasie, być może w całej szkole – cicha, nieśmiała, zamknięta w sobie. Zawsze byłam powolna w podejmowaniu decyzji i ostrożna wobec wszelkich zmian w moim życiu. Nie Anna – ona naprawdę żyła na pełnych obrotach.
Przez 15 lat po naszej studniówce, miała dobrze płatną pracę, którą uwielbiała, ciągle nawiązywała nowe znajomości i przyjaźnie, miała już byłego męża i piękną 7-letnią córeczkę…
A ja rujnowałem swoje życie w pracy, której nie lubiłam, bo jak musiałem opłacić swoje rachunki, to ciągle brakowało mi pieniędzy.
Byłam ciągle nie zadowolona i znudzona, ciężko było mi nawiązywać nowe znajomości. I poza jednym poważniejszym związkiem na początku lat dwudziestych, który nie trwał zbyt długo i zostałam ze złamanym sercem, nie mogłam pochwalić się żadnym szczególnym życiem miłosnym.
Dziś spotkałyśmy się po 15 latach.
Jako uczennica byłam blisko tylko z Anną – większość koleżanek z klasy mnie ignorowała, a niektóre wręcz unikały. Kiedy pojawiła się kwestia wspólnego świętowania po 15 latach od ukończenia szkoły, wcale nie miałam chęci iść na to spotkanie. Dwa dni wcześniej dowiedziałam się , że moje stanowisko zostanie zredukowane, a ja stracę pracę. I szczerze mówiąc, byłem bardzo zniechęcona i przygnębiona.
Jednak Anna nie dawała mi spokoju. Dzwoniła do mnie niemal bez przerwy, aż w końcu, niemal siłą, zmusiła mnie, bym zgodziła się pójść z nią na imprezę. Dała mi nawet sukienkę i uczesała mnie na to spotkanie.
Wieczór był dla mnie jeszcze bardziej okropny i przygnębiający, niż się spodziewałam. Zostałam uraczona wystawnymi strojami, drogimi samochodami, a przede wszystkim nieustannie wymachującymi zdjęciami mężów i dzieci.
Jeden przez drugiego, moi byli koledzy z klasy opowiadali o prestiżowych stanowiskach, które zajmowali lub wakacjach w egzotycznych krajach, które zwiedzali , aby urozmaicić swoje życie.
Nie miałam innego wyjścia, jak tylko znaleźć bardziej ustronne miejsce i się upić, zastanawiając się, jak uciec z tej imprezy i wrócić do domu, tak by Anna tego nie zauważyła.
W pewnym momencie zrobiło mi sie nie dobrze – najwyraźniej od wina, którego sporo wypiłam, a tak wogólnie rzadko piję alkohol. Postanowiłem wyjść do ogrodu, by zaczerpnąć świeżego powietrza.
Łzy w ciemności.
Stałem tam w ciemnościach , mając nadzieję, że jakiś były kolega z klasy mnie nie zauważy i nie przyjdzie opowiedzieć mi o swoim wspaniałym życiu.
Potrzebowałam samotności i byłam pogrążona w swoich myślach, gdy nagle , gdzieś nie daleko, usłyszałem jakieś dziwne dźwięki. Zrozumiałam ,że ktoś płacze.
Za ogrodzeniem siedział mały chłopiec – wyglądał na 4-5 lat – i płakał. Zapytałem go, co się stało i czy mogę mu jakoś pomóc. Ze łzami w oczach, powiedział mi, że jacyś starsi chłopcy zabrali mu rower.
A był on prawie nowy – ojciec podarował mu go na urodziny i teraz pewnie będzie bardzo zły, że wyszedł z rowerem sam.
Rozmaiając z nim , dowiedziałam się, że ojciec dziecka pracuje w restauracji, w której zorganizowano naszą imprezę. Chłopiec wymknął się z domu bez uprzedzenia dziadków, zabrał rower i planował przyjechać do ojca.
Obiecałam dziecku, że pójdę z nim i porozmawiam z jego ojcem. Wytłumaczyłam mu, że nie może zostać sam na ulicy, że będzie coraz ciemniej i zimniej.
Stopniowo Robert (tak miał na imię chłopiec) uspokoił się i poszliśmy szukać jego ojca. Okazało się, że był on właścicielem restauracji. Znaleźliśmy go dość zmartwionego – bo dowiedział się już od swoich rodziców, że dziecko wyszło samo i nie mogą go znaleźć.
Nigdy nie zapomnę tej sceny: wielkiego mężczyzny z czarnymi, kręconymi włosami, który, gdy tylko zobaczył dziecko, przykucnął obok niego, przytulił go i prawie się rozpłakał. Uznałam, że nie powinnam im przeszkadzac i wymknęłam się po cichu.
“Przepraszam, obawiam się, że to jakaś pomyłka” – tymi słowami przywitałam kuriera, który zadzwonił do moich drzwi z ogromnym bukietem różowych róż i uparcie twierdził, że kwiaty są dla mnie. Rzeczywiście, zaadresowane były na moje nazwisko i adres. Do bukietu dołączone były również dwa listy – dla mnie!
Jeden był bardzo krótki, napisany drukowanymi literami i brzmiał: “Proszę, przyjdź i spotkaj się ze mną” -był od małego Roberta.
Drugi list był od jego ojca, który dziękował mi za odnalezienie dziecka i przyprowadzenie go do niego. Nalegał również, abym odwiedziła go w restauracji. Nie muszę chyba mówić, że Anna nie pozwoliła mi , nie przyjąć tego zaproszenia.
Tak poznałam mojego przyszłego męża – , ojca Roberta, owdowiałego po tym, jak matka chłopca zginęła w wypadku samochodowym.
Od tamtego koszmarnego wieczoru (mam na myśli rocznicowe spotkanie z kolegami z klasy) minęło 7 lat, które śmiało mogę nazwać najszczęśliwszymi w moim dotychczasowym życiu.