Ten incydent przydarzył się koledze z klasy mojego syna jakieś pięć lat temu. W tym czasie byli w piątej klasie. Wszystkie dzieci w klasie były dość zgodne i przyjazne. W tym czasie zmieniła się wychowawczyni naszej klasy – poprzednia poszła na urlop macierzyński. Na jej miejsce przyszła Helena, młoda, zaledwie 25-letnia, po studiach pedagogicznych. Zaczęła uczyć języka polskiego i przejęła opiekę nad klasą.
Naturalnie wszyscy rodzice zaniepokoili się tym stanem rzeczy. Nauczycielka wydawała się zbyt młoda. Ale z drugiej strony może będzie lepiej rozumieć dzieci. A one ją. Głosy były podzielone. Przez jakiś czas wyglądało, że wszystko jest dobrze. Nie było na nią żadnych skarg. No może tylko to, że widoczny był kontrast w traktowaniu dzieci. Wolała te, które przynosiły prezenty z okazji świąt, ich rodzice mogli wiele załatwić lub byli dobrze sytuowani. Tak się złożyło. że moje dziecko było w grupie uprzywilejowanej.
Pewnego dnia mój syn przyszedł i powiedział mi, że nauczycielka źle potraktowała jego kolegę Marka. Dzieci planowały wycieczkę. Zbierały więc pieniądze na bilety i podróż. Akurat w klasie podliczano koszta. Wyszło, ze za jedzenie trzeba jeszcze dopłacić. Wszystkie dzieci mówiły, ze to nie będzie problemem, ale Marek nie był pewien, czy dostanie dodatkowe pieniądze. I wtedy jedno z dzieci zaczęło krzyczeć, że Marek nie jedzie. Nauczycielka powinna uciąć wszelkie dyskusje na ten temat, ale zamiast tego powiedziała:
Na tę wycieczkę jadą ci, którzy mają wystarczająco dużo pieniędzy, a Markowi nie wystarcza. Więc nie pojedzie.
Oczywiście coś takiego jest niedopuszczalne. Mój syn mówi, że Marek był bardzo zakłopotany. I przez resztę dnia był smutny.
Tego samego dnia po południu dzwoni do mnie matka Marka i mówi, że nie wie co robić. Ojciec Marka był wściekły. Mówił, że tego tak nie zostawi. Okazało się, że on jest komendantem w policji. Następnego dnia przyszedł do szkoły.
Kiedy wszedł, ubrany w mundur nawet dyrektor szkoły odsunął się na bok, i szedł za nim na paluszkach aż do gabinetu. Wszyscy byli przerażeni i nie wiedzieli, czego się spodziewać.
Rozmowa toczyła się między nauczycielką, ojcem Marka i dyrektorem. Nauczycielka zachowała swoją pracę, ale poniosła karę. Od tej pory była cicha i przestała wyróżniać dzieci. Zabrano jej również wychowawstwo, więc po prostu tylko prowadziła lekcje. A potem sama odeszła.
Musiała dostać w życiu bardzo ważną lekcję. W końcu jeśli rodzice dziecka nie czują potrzeby płacenia za coś, nawet jeśli nie dotyczy to tej konkretnej sytuacji, to ludzie, a tym bardziej nauczyciele, nie mają prawa na to naciskać. Brak doświadczenia jej nie usprawiedliwia.