Wyszłam za mąż, gdy miałam 18 lat. Mój mąż był ode mnie o 20 lat starszy. Pociągał mnie, bo był dojrzały. W ciągu roku urodziła nam się córka, a potem syn. Mąż wspierał mnie we wszystkim. Z jego pomocą stanęłam na nogi i skończyłam studia. Ale kiedy nasz najmłodszy syn miał 3 lata, spakował się i na zawsze zniknął z naszego życia.
Długo płakałam, bo nie mogłam sobie wyobrazić, jak mam przetrwać sama z dwójką dzieci. Nie miałam z kim ich zostawić, więc nie mogłam pracować.
Alimenty są niewielkie, jak mogłam z nich wyżyć? No cóż, walczyłam, jak mogłam, a potem mój syn dostał miejsce w przedszkolu, a ja poszłam do pracy. Wtedy pojawił się mój mąż. Zaczął prosić o przebaczenie i chciał wrócić do rodziny. Ale ja mu powiedziałam:
– Nauczyliśmy się żyć bez ciebie. Ani razu nie pomyślałeś o dzieciach. A teraz przepraszasz? Odejdź i nie wracaj do naszego życia.
Miesiąc później pozwał mnie do sądu w nadziei, że uda mu się odzyskać dzieci. Oczywiście, on grał w sądzie, dzieci zostały ze mną.
Pół roku później dowiedziałam się, dlaczego mój mąż chciał się pogodzić – jego ojciec sporządził testament dla naszych dzieci. Niestety i ach. Został z niczym. Teraz to wszystko jest już za nami, ale ja wciąż pamiętam, jak to było dzielić się kawałkiem chleba i głodować tygodniami aby moje dzieci miały co jeść.