Nie problem, ale prawdziwy żal, po prostu serce pęka. Mam jednego syna. Ożenił się 10 lat temu. Teraz ma 40 lat, żona 42. Kobieta nie jest zła, ale niestety bezpłodna.
Zawsze chcieli mieć dziecko, chodzili na terapię. Ale po dwóch dwóch ciążach pozamacicznych, nie może sama zajść w ciążę, więc lekarze powiedzieli, że jeśli in vitro nie zadziałało, to powinni pomyśleli o adopcji.
Byłam przeszczęśliwa. Zawsze marzyłam o tym, żeby adoptować dziecko z sierocińca, ale jeśli nie ja, to chociaż syn.
Długo starali się o adopcję i w końcu zostali rodzicami chłopca. Dziecko nie miało wtedy nawet dwóch lat – idealny czas, chodzenie, mówienie, odkrywanie świata. Chłopiec jest aktywny i nigdy się nie zatrzymuje, ale ja zawsze starałam się być przy nich i pomagać w każdy możliwy sposób.
Chcieli urodzić swoje dziecko, ale jak rozumiem, i tak mieli szczęście, ponieważ jest ogromna kolejka dla zdrowych dzieci w tym wieku. W miarę upływu czasu zaczęłam zauważać, że moja synowa jest coraz bardziej zmęczona opieką nad dzieckiem, nie panuje nad sobą i podnosi głos. Wtedy zaczęła je klepać po pupie, stawiać do kąta i coraz częściej karać.
Kiedy stawałam w obronie dziecka, pyskowała do mnie, podczas gdy wcześniej na to sobie nie pozwalała. Potem syn przyznał, że jest bardzo zmęczona macierzyństwem, że jest wystarczająco nerwowa w pracy, że wcale sobie tego tak nie wyobrażali i że „gdyby to było nasze, to tak”….
I to „gdyby to było nasze” padało z jego ust coraz częściej. Ale jakoś nie brałam tego na poważnie.
A teraz dowiaduję się, że chcą odesłać dziecko do sierocińca. Czym on dla nich jest, zabawką – pobawiłeś się nim i go wyrzuciłeś? On już wszystko rozumie i dorasta, jest bardzo inteligentny.
Nie namawiałam syna. Zaproponowałam, że ja go przygarnę i będę się nim opiekować. Nie, oni mówią, nam jest ciężko, pospieszyliśmy się, nie starcza nam sił, a ty tym bardziej sobie nie poradzisz, miałaś wylew. Walczyliśmy ze sobą, używając wszystkich możliwych argumentów za i przeciw.
Nie mogę tego na nich wymusić, ale nie wyobrażam sobie rozstania z wnukiem. Sama bym go adoptowała, ale jestem na emeryturze, męża nie mam. Właściwie prawo tego nie zabrania, ale boję się, że sama bez ich pomocy nie dam rady.