Pamiętam, kiedy byliśmy mali, życie było jakoś prostsze. Rodzice nie drżeli o nas tak bardzo. Oni mieli swoje życie, my mieliśmy swoje. Pilnowaliśmy się na wzajem, starsze opiekowały sie młodszymi.
Młodsze siostry czy bracia byli zaprowadzani do szkoły przez starszych, a i oni też ich odbierali. Starsi, a nie rodzice, pomagali też w lekcjach. W domu można było coś przekąsić i pobawić się na dworze.
Zawsze było wielu przyjaciół, zarówno na podwórku, jak i w szkole. Byli zabawni i interesujący. Nie było czegoś takiego jak „zabawa z mamą lub tatą”. Po pierwsze, było to nierealne, ponieważ rodzice zawsze pracowali, a po drugie, mieliśmy wystarczająco dużo rozrywki z rówieśnikami, więc rzadko zawracaliśmy sobie głowę rodzicami.
Nie było też życzeń jako takich: cokolwiek rodzice kupili, to sie cieszyliśmy. Nie było potrzeby posiadania czegoś lepszego niż ma nasz kolega. Nie płakaliśmy za nad najnowszym iPhonem. Jednym słowem życie było jakoś prostsze.
Dzisiejsze dzieci są zupełnie inne. Od urodzenia nadają życiu jakiś cel, a raczej czynią to ich rodzice. Są pępkiem świata, a wszystko co najlepsze jest u ich stóp: najlepsze ubrania i zabawki, elitarna szkoła, kluby pozaszkolne i tak dalej.
Dorastają i przestają być mali. Zaczynają wymagać coraz więcej. W pewnym momencie rodzice tracą nad nimi kontrolę i stają się rozpieszczonymi dorosłymi.
Sposób, w jaki żyliśmy kiedyś, nie jest już sposobem, w jaki żyjemy teraz, z wyjątkiem nieuprzywilejowanych dzieci z niższych klas. Ale czy to prawda? Czy nowoczesne metody wychowawcze są odpowiednie dla dzieci?
Mam daleką ciotkę ze strony matki. Kiedy byłam mała i mieszkaliśmy razem, bardzo ją kochałam, a potem ciotka wyszła za mąż, urodziła syna i wyprowadziła się.
Robert był jedynym synem ciotki Lucyny. Wszyscy zawsze drżeli o niego. A kiedy dorósł i ożenił się, wybrał dokładnie taką samą rozpieszczoną żonę.
I tak, kiedy Robertowi urodził się syn, zaczął dzwonić do cioci Lucyny prawie codziennie, aby poprosić ją o wprowadzenie się i pomoc synowej przy ich synu. Ciotka jeździła do nich kiedy tylko mogła. Kiedy przeszła na emeryturę, a Robertowi miało się urodzić drugie dziecko, zabrał swoją mamę do siebie.
Zostawiła wszystko w innym mieście: dom, przyjaciół, ukochane hobby i miejsce odpoczynku. Pojechała setki kilometrów dalej, by pomagać w wychowywaniu wnuków. Robert pracował do późna, więc ciocia Lucnay musiała spędzać całe dnie razem z synową.
Pomimo tego, że ciocia jest bardzo dobrą kobietą, współczującą i cierpliwą, postawa synowej pokazywała jej, że nie jest lubiana w tym domu.
Synowa zaczęła nawet szukać mieszkania dla cioci Lucyny, aby ta nie zostawała u nich na noc, tylko nocować sama a przychodziła pomagac w dzien.
Jak w takich sytuacjach rozumieć takich ludzi jak syn i synowa? Czy to w porządku zamieniać starszych rodziców w służących? Czy słuszne jest traktowanie ich w ten sposób?