Wiem, że nie wszyscy mnie poprą, znajdą się krytycy, ale mimo wszystko chcę się podzielić moją historią.
Wszystko zaczęło się, gdy mój syn nie został przyjęty do żłobka, a ja musiałam iść do pracy. Musiałabym czekać co najmniej kolejny rok. Nie mieliśmy żadnych kontaktów, a na opiekunkę nie było nas stać. Bardzo się z mężem zdenerwowaliśmy i zaczęliśmy szukać wyjścia. Pozostanie na urlopie wychowawczym nie wchodziło w grę – żyliśmy już bardzo skromnie.
Moja teściowa zaproponowała nam pomoc. Oczywiście byłam zaskoczona, bo nawet nie prosiła o nic w zamian. Zgodziliśmy się. Przez pierwsze kilka miesięcy wszystko było w porządku. Robiłam jedzenie na dzień, zostawiałam pieniądze i robiłam wszystko, co mogłam, aby ulżyć jej w pracy. W ramach wdzięczności podarowaliśmy jej dużą sumę pieniędzy na urodziny – mogła wypocząć w sanatorium. I wtedy zaczęły się problemy…
Przyzwyczaiłam się do gotowania na zapas, bo nie mam czasu na codzienne stanie w kuchni . Ale w pewnym momencie zauważyłam, że zaczęło nam ubywać jedzenia. Teściowa przychodziła ze swoimi pojemnikami, wkładała tam jedzenie i zabierała do domu. Generalnie, niezależnie od tego, ile gotowałam, lodówka zawsze była pusta.
– Dlaczego zabierasz jedzenie do domu? – Odważyłam się zadać jej pytanie.
– Jesteś bardzo dobrą kucharką, a ja nie mam czasu na gotowanie – odpowiedziała teściowa.
Nie miałam nic przeciwko temu, ale ona wzięła wszystko i nic nam nie zostawiła. Postawiłam dwie butelki mleka – wzięła je dla siebie. Kupiłam kilogram sera – wróciłam do domu i już go nie było.
Co mam zrobić? Mamy już problemy finansowe, nie jesteśmy w stanie wyżywić dwóch rodzin. Moja teściowa dostaje dobrą emeryturę, nie chodzi o pieniądze. Mąż nie widzi problemu, a ja mam dość pracy na samo jedzenie.
Czy spotkaliście się z podobnymi sytuacjami?