Pewnej nocy mój syn wrócił do domu, a tam nie było już ani dziecka, ani jego żony. Dzwonił do niej, ale ona nie odbierała telefonu.
Jak ona mogła mu to zrobić, przecież on utrzymywał ją i dziecko.
Zabrała moją wnuczkę, a ona nie ma nawet czterech lat! I gdzie ona myślała, że pójdzie z dzieckiem? Że będzie mieszkać z jej rodzicami?! I czy nie miała normalnego życia
Dlaczego – można zapytać Jolę. Jest moją, mam nadzieję, że już nieżyjącą teściową. A to, że ja jestem taka – to wszystko jej wymysł.
To wszystko nieprawda! Głównym atutem mojego męża było to, że pracował i płacił za mieszkanie, podobno utrzymywał naszą rodzinę. Wcześniej to mieszkanie należało do jego babci. Jego mama pozwoliła nam tam zamieszkać.
Oczywiście trzeba oddać, że inni na początku tego nie mieli. Ale i nie mieli teściowej z piekła rodem…
Na początku od mojego męża słyszałam tylko słowa pocieszenia: “Nie bierz tego do siebie”, “i co cię w ogóle obchodzi, co ona ci mówi”. Najważniejsze, że ja tak nie myślę i nic takiego ci nie mówię”.
Oczywiście, ale tak było przed urodzeniem córki. Zanim urodziła się jego córka.
-I co z tego, że matka przyszła! Przyszła, więc przyszła, ona wie najlepiej, kiedy ma przyjść! To nic wielkiego.
Ale było tak :
-Dlaczego wczoraj nie umyłaś naczyń? Co z ciebie za gospodyni, jest trzecia, a ty nie masz nawet zupy ! Czy naprawdę zamierzasz zjeść obiad wieczorem! Siódma godzina?! I dlaczego wyprałaś firanki? Przecież one były czyste! Po co kupujesz tę pieczoną szynkę? Nie masz co zrobić z pieniędzmi!
Tak to już bywa, teściowa przychodziła albo “tylko” z wizytą, albo po to, żeby mnie nauczyć, jak się układa widelce i łyżki, albo po to, żeby mnie nauczyć, jak się myje patelnię. I prawie nauczyła mnie, jak prać skarpetki.
Oczywiście, jako osoba rozsądna, nie zrobiłam nic, by wyrazić swoje niezadowolenie z wiecznych pouczeń teściowej. To denerwujące być ciągle “pouczanym”.
I tak, przy różnych okazjach, natychmiast byłam upominana przez męża :
-Dlaczego tak ostro odpowiadasz matce! Przecież ona cię kocha, wszystko dla ciebie robi – a ty? A co do tej szynki pieczonej, którą kupiłaś, to oczywiście ma rację – jesteś teraz na urlopie macierzyńskim, a ja nie zarabiam dużo, więc warto poświęcić czas, żeby zaoszczędzić parę groszy.
Pamiętam jak dziś, jak bardzo mnie to zabolało, a było to powiedziane w obecności mojej teściowej.
-Nie będę tu meldować wnuczki – powiedziała mi kiedyś teściowa – a co będzie, jak będę chciała sprzedać mieszkanie, a z dzieckiem nie będzie to takie proste. Jesteś zameldowana u rodziców, to tam powinnaś zameldować swoją córkę.
To świetnie. Potem już nas nie zapiszą w przychodni ( bo rejon ) , a z przedszkolem co zrobimy? Mam wieźć córkę na drugi koniec miasta?
-Jesteś młoda. Nic ci się nie stanie, jeśli zawieziesz ją na drugi koniec miasta. Wręcz przeciwnie, będzie to dla ciebie coś w rodzaju treningu – to pożyteczne – odpowiedziała teściowa.
A niedawno zapytałam męża:
– Kochanie, potrzebuję pieniędzy, żeby pojechać do miasta i kupić córce nowe buty na jesień. A moje, nawiasem mówiąc, też są w stanie ruiny…
-A gdzie położyłaś pieniądze, kochanie – odpowiada mi mąż.
-Jakie pieniądze? -pytam zakłopotana.
-A co z zasiłkiem, który otrzymujesz na dziecko. Gdzie je położyłaś? – pyta spokojnie mój mąż.
A czy to jest normalne, przecież ja też kupuję produkty, które zresztą on sam zjada. A teraz pyta mnie, gdzie jest ten nędzny zasiłek.
A potem jeszcze pytają, dlaczego nie chciałam mieszkać z tak wspaniałym człowiekiem. Chyba musiałam być głupia, że pewnego dnia spakowałam cały swój dobytek (który, nawiasem mówiąc, nie był zbyt duży) i uciekłam od tej “miłej” rodziny.