Dziewczyna od dawna nie była u matki. Nie miała czasu. Ma trójkę dzieci, najmłodsze ma dopiero cztery lata.
Jest pedantką. Ona też rządzi w domu: decyduje, co dzieci mają robić, jakie meble kupić i tak dalej. Jej mąż, projektant, nie sprzeciwia się, po prostu wspólnie omawiają budżety i wydatki.
Dziewczyna ma własną firmę, jest dyrektorem generalnym firmy i współwłaścicielem. A poza tym ma dopiero trzydzieści sześć lat, lubi pójść na masaż, zakupy, manicure. Albo po prostu “z dziewczynami w miasto”.
Poznałam ją i jej rodzinę podczas podróży po Europie cztery lata temu.
Ola pochodziła z małego miasteczka pod Krakowem. Po liceum wyjechała do Krakowa, dostała się na wydział ekonomii i została.
Jej matka od dawna jest sama, ojciec zmarł dziesięć lat temu. Zwykle jej matka przyjeżdża w odwiedziny do wnuków, ale po trzech dniach wraca z powrotem. I dziewczyna uznała, że czas samemu odwiedzić matkę, tęskniła za nią.
Jej mąż odpowiedział: Jedź, oczywiście! Aha, na tydzień? W porządku, jakoś sobie poradzimy…
Dziewczyna przyjechała do swojego małego miasteczka, nie była tu od ośmiu lat.
Jej matka otworzyła drzwi: Nareszcie! O mój Boże, jesteś taka chuda! Wejdź natychmiast do kuchni.
Na stole stała zupa, placki ziemniaczane i butelka nalewki porzeczkowej jej matki.
Dobrze – powiedziała mama. – Chodź, nałożę ci, jesteś głodna.
Mamusiu, słuchaj, ja już nie jem tego wszystkiego, jest tam pełno cholesterolu i glutenu….
Żadnych wymówek ! – Mama przykazała. – Jedz!
I nagle dziewczyna posłusznie wzięła się za zupę. Boże, jakie to było smaczne, kiedyś tak bardzo lubiła tą zupę, którą robiła jej mama. I placki. I nalewkę porzeczkową – porzeczki, które mała dziewczynka zbierała z krzaków na działce, gdzie był malutki domek, toaleta na podwórku i hałaśliwa sąsiadka za płotem, która przynosiła jej marchewki ze swojego ogródka: Chrup je, wzmacniaj zęby!.
Nagle poczuła się jak ta dziewczynka, z piegami i częstymi przeziębieniami, z przewlekłym zapaleniem ucha środkowego, które matka leczyła okładami z alkoholu.
Dziewczyna wypiła kolejny łyk nalewki i mruknęła: To jest to, mamusiu. Ty decydujesz, ja będę posłuszna.
Właśnie tak! – uśmiechnęła się mama.
I przez cały tydzień dziewczyna była posłuszna mamie. Oglądała głupie programy w telewizji, jeździła z nią w odwiedziny do krewnych, kładła się spać o dziesiątej, choć zwykle wracała do domu dopiero o pierwszej w nocy. Zmywała naczynia, do czego nie była przyzwyczajona w domu; mieli gosposię. I strasznie lubiła myć te naczynia, pamiętała to dziecięce uczucie: oto duży talerz, bardzo brudny, a teraz ona, jak magik, zamieniała go w błyszczący talerz.
Czuła się jak córka matki, posłuszna i słodka.
Na początku nie było łatwo – powiedziała mi później. – Już dawno przywykłam do tego, że sama sobie szefowałam. I nagle szalenie mi się to spodobało. Mama rządzi, mama jest duża, a ja jestem mała, prawie nic nie umiem, o niczym nie decyduję.
A dziewczyna jadła i jadła i jadła, zapomniała o wszystkich dietach.
Okazało się, że taki powrót do dzieciństwa jest bardzo ważny dla zapracowanej kobiety. Nagle – huk! – i dzieciństwo. Nie wiem, jak nazwałby to psycholog, ale ja nazywam to po prostu szczęściem.
… Wróciła do domu, dzieci rzuciły się na nią. Dziewczyna z początku była nawet trochę zdezorientowana: wczoraj matka o nią dbała.
Ale szybko się otrząsnęła, roześmiała się: Kochani, jak wam dobrze, jesteście tacy szczęśliwi, tylko tego nie rozumiecie.