Nie gadam bzdur! Moja przyjaciółka Maria straciła całą rodzinę!

Po zastanowieniu się przez minutę,  zdaję sobie sprawę, że martwię się o drobiazgi, obużona kolejną uwagą męża, podliczając rachunki lub zobowiązania na nadchodzący stresujący dzień, martwiąc się o dorosłe dzieci, które świetnie sobie radzą same.

Nie chodzi o to, że te rzeczy nie mają znaczenia, ale w żadnym wypadku nie zasługują na to, by nie spać w nocy i , żeby rano czuć się zmęczonym i bezsilnym.

Maria to inna sprawa i rozumiem ją. Niedawno powiedziała mi, że w ostatnich miesiącach prawie nie sypia w nocy. Drzemie tylko po to, by wyrwać się z kolejnego nocnego koszmaru. I jak że by inaczej, kobiecie z jej losem i przeżyciami ,trudno jest  odnaleść spokój zarówno w dzień, jak i w nocy.

Wszystko zaczęło się pięć lat temu. Wtedy moja przyjaciółka straciła swojego młodszego syna, 13-letniego Adama. Jadąc rowerem po ulicy, został potrącony przez samochód. Nie tylko rodzina, ale tak że wszyscy krewni i znajomi pogrążyli się w smutku.

Adam był tak wesołym dzieckiem, marzył o zostaniu lekarzem i wynalezieniu lekarstwa na najstraszniejsze choroby, aby wyleczyć swoich dziadków. A po tragedii oboje zmarli, w ciągu miesiąca, jedno po drugim.

Mąż Marii również nie mógł znieść straty małego chłopca. W rok po wypadku , miał atak serca i zmarł.

Próbowaliśmy pocieszać naszą przyjaciółkę, mówiąc, że przynajmniej jej najstarszy syn Marek jest przy niej i będzie dla niej wsparciem. Rok temu wyjechał do Ameryki w ramach wymiany studenckiej.

Przez pierwsze kilka miesięcy dzwonił do niej prawie codziennie, mówiąc, że bardzo ją lubi i pewnego dnia złoży wniosek o zieloną kartę, żeby się nie martwiła – na pewno ją też zabierze do wielkiego kraju.

Ale wtedy Marek nagle przestał dzwonić, zniknął i przez kilka dni żaden z jego przyjaciół, którzy z nim byli, nie wiedział, gdzie jest. Wkrótce nadeszła straszna wiadomość – wyjechał na Alaskę sam, ponieważ słyszał, że na łodziach rybackich można zarobić dużo pieniędzy.

Gdy jadł śniadanie w przydrożnej restauracji, niedaleko niego wybuchła bójka – bili się obcy mężczyźni. Marek zainterweniował – próbował ich rozdzielić. Ale w zamieszaniu jeden z nich popchnął go, a syn Marii, upadając, uderzył głową o krawężnik.

Zginął na miejscu. Nie jestem w stanie opisać, co działo się potem. Moja przyjaciółka wyjechała, by pochować drugiego syna w obcym kraju. Dobrze, że przynajmniej nie była sama, towarzyszył jej kuzyn.

Kiedy wrócili, nie mogłam jej poznać – była blada jak ściana, postarzała się o co najmniej 20 lat i bardzo schudła.

Wtedy Maria powiedziała do mnie:

“Teraz wiem, że piekło jest tutaj – na ziemi, a ja musiałam być największą grzesznicą w poprzednim życiu, bo Bóg ukarał mnie w ten sposób.

Moją jedyną prośbą do Niego jest to,żebym w końcu w nocy usneła, żebym zamkneła oczy  i nigdy więcej ich nie otwierała.

Cokolwiek jest w życiu pozagrobowym, nie będzie tak straszne jak moje życie na ziemi. Szczęśliwi są ci, w których sercach nie rządzi sam ból”.

Często, gdy nie mogę zasnąć, myślę o jej słowach i teraz wiem – każda bezsenność, taka jak jej, to małe piekło.

 

Rate article
Nie gadam bzdur! Moja przyjaciółka Maria straciła całą rodzinę!