Mam 55 lat, z czego 15 lat jestem po rozwodzie i nigdy z nikim nie mieszkałam. Gdy poznałam tego mężczyznem myślałem, że jest schludny, uczciwy i przyzwoity.
Postanowiliśmy zamieszkać w moim mieszkaniu, było to dla mnie wygodniejsze, a on tak naprawdę nie miał nic przeciwko.
Zaczęliśmy mieszkać razem i na początku wszystko było w porządku, ale potem zaczął się horror. Pracowałam na produkcji,tw systemie trójzmianowym. A mój ukochany pracował „na swoim”, mógł wychodzić i wracać do domu, kiedy tylko chciał.
W dni wolne normalnie gotowałam i sprzątałam. W inne dni po prostu nie starczało na to czasu. Gotuję więcej na kilka, wracam do domu z pracy, a tam nie tylko zlew pełen brudnych naczyń, ale też nie ma nic do jedzenia.
Jeśli coś powiem, obraża się. Zaczęłam być bardziej milcząca. Kiedyś poprosiłam go, żeby posprzątał, a on powiedział, że to zadanie dla kobiety i nic nie zrobił. Tak na prawdę, to tylko raz jak wróciłam do domu, było trochę posprzątane.
To dlatego, że było posprzątane tam, gdzie można było to zobaczyć. Podłoga była odkurzona tylko na środku pokoju, a ja nie zawracałam sobie głowy schylaniem się pod kanapę. Odkurzano tylko wokół stojacych rzeczy.
Niektórzy powiedzą, że baba za dużo chce, facet się stara, a ona i tak się krzywi. Ale ostatnio zaczęłam się zastanawiać, po co mi on. Biegam sybko jak wiewiórka.
Idź do pracy, posprzątaj tam, posprzątaj tu, co jeszcze trzeba zrobić. Jak niewolnik. Wolałabym być sama. Zaczynałam się denerwować, nie mogłam mu nic powiedzieć. Aż w końcu moja cierpliwość się wyczerpała i postanowiłam mu wszystko wygarnąć.
I jak myślisz, co mi powiedział? Powiedział, że nie jest tutaj gospodarzem, tylko gościem. Nie będzie nic inwestował w moje mieszkanie, a ja muszę go teraz karmić, usługiwać i rozpieszczać jak gościa w hotelu.
Żyliśmy tak tylko przez 2 tygodnie, ale to wystarczy mi do końca życia. Tereaz już niczego więcej nie potrzebuję.