Mam małe mieszkanie, które odziedziczyłam po babci. Ja już miałam mieszkanie, więc skontaktowałam się z pośrednikiem w sprawie wynajmu. Mieszkanie było stare, a ja nie miałam pieniędzy na remont. Szczerze wątpiłam, że ktokolwiek się nim zainteresuje. Jednak pośrednik zapewnił mnie, że jeśli ustalę dobrą cenę, to się wynajmie. I tak się stało. Ustaliłam niską cenę i następnego dnia mój pośrednik przyprowadził rodzinę. Byli to mąż i żona oraz pięcioletnie dziecko. Rodzina była bardzo spokojna i inteligentna.
Spodobali mi się i od razu zdecydowaliśmy się podpisać umowę. Najemcy mieszkają tam od sześciu lat. Jestem z nich bardzo zadowolona. Nigdy nie słyszałam żadnych skarg od sąsiadów. Dałam im nawet tymczasowy meldunek. W końcu nie jest łatwo znaleźć tak odpowiednich i uprzejmych najemców. Rzadko zachodziłam do tego mieszkania. Rodzina płaciła regularnie i dzwoniła do mnie raz w miesiącu. Nie wiedziałelam, jak mieszkają, dopóki pewnego dnia nie odwiedziłam moich najemców. Z jakiegoś powodu myślałam, że w ciągu sześciu lat urządzili dom po swojemu. Byłam jednak zaskoczona, gdy odkryłam, że przez sześć lat nic się w tym domu nie zmieniło.
W mieszkaniu nie pojawiła się ani jedna nowa rzecz. Wszyscy nadal jedli ze starych naczyń mojej babci, w oknach były stare zasłony i nie było nowych ręczników. Rozumiem, że w cudze mieszkanie nie chce się inwestować. Ale oni mieszkają tu od lat. Kiedy próbowałam delikatnie powiedzieć coś tej kobiecie , powiedziała, że i tak nie mają pieniędzy. Powiedziała, że tylko jej mąż pracuje. Ona siedzi z dzieckiem, prowadza je do szkoły, do klubów i gotuje. Dziecko ma 11 lat. Na pytanie, dlaczego sama nie zarabia, odpowiedziała, że to mąż powinien zarabiać. Mężatka nie powinna pracować.