Mam dwójkę dzieci. Mój syn ma już 30 lat, a córka 25. Kiedyś daleki krewny zostawił mi w spadku jednopokojowe mieszkanie w mieście. Myślałam o jego sprzedaży: i tak mieszkamy na wsi, a ja nie mam czasu, by się nim zajmować. Potem mój syn poszedł na studia; cóż, pomyślałam, nie pozwólmy, aby dobra rzecz się zmarnowała, pozwólmy mu tam mieszkać. Był szczęśliwy. Po studiach został w mieście, zamieszkał w mieszkaniu, przyzwyczaił się, płacił czynsz. Później zaczął tam mieszkać z dziewczyną. Byłam nawet trochę szczęśliwa, myśląc, że w końcu się ożeni. Ale czas mija, nic się nie dzieje. Ona jest piękną dziewczyną, ale ma w sobie coś dziwnego.
Za każdym razem, gdy zamierzamy ich odwiedzić, co zdarzyło się tylko dwa razy, uprzedzamy naszego syna. Są młodzi, nie chcemy ich zawstydzać. Dojazd do nich zajmuje nam kilka godzin. Oczywiście jesteśmy zmęczeni. Niestety, nie spotykamy się z ciepłym przyjęciem. Jego dziewczyna jest bardzo milcząca, nawet nie zaproponuje nam herbaty. Usłyszałam od niej tylko kilka słów: tak, nie, w porządku. I to wszystko.
Ostatnio córka chciała pojechać do miasta. Myślałam, że mieszkanie będzie dla nich wszystkich trochę ciasne, ale trudno. Nie będę przecież wynajmować dla niej mieszkania lub pokoju w hotelu. Tydzień to nie jest długo. Rozmawiałam z synem i na początku się wahał, ale się zgodził.
Zadzwoniłam do córki i powiedziałam jej, że może jechać. Następnego ranka zadzwoniła do mnie i powiedziała, że jej brat, a mój syn twierdzi inaczej. Powiedział, że nie powinna przyjeżdżać, że zawstydzi jego dziewczynę i sprawi, że poczuje się niekomfortowo. Mieszkanie jest jednopokojowe i nie ma w nim miejsca. Zrobiłam z tego aferę. Kim ona jest dla niego, jego żoną? Ona jest nikim w tym domu. Jeśli mój syn zachowuje się tak wobec własnej siostry, to jakim synem jest dla mnie? Płacił czynsz przez te wszystkie lata, ale to nie znaczy, że jest właścicielem i że ona ma prawo głosu w tym domu.