Mam dwóch synów 26 lat i 32 lata. Starszy jest rozwiedziony z żoną i nie ma dzieci. Młodszy jeszcze się nie ożenił. Mieszkamy w dużej wiosce, nie ma tu pracy.
I szczerze mówiąc, nie chciałam, żeby moi synowie pracowali. Miałam duże gospodarstwo. Byki, krowy, kozy, dużo drobiu. Z tego żyliśmy. Moi synowie pomagali mi je prowadzić. Dawałam mięso, mleko, jajka. Robiliśmy twaróg, śmietanę, masło, ser i z tego żyliśmy. I płaciłam chłopcom pensje. Wszystko szło dobrze. Zbudowaliśmy im dom na własnej ziemi. Zaczęłam mieszkać sama, a moi synowie wprowadzili się do swojego domu. Co ich do tego skłoniło? Żeby zrujnować swoje i moje życie. Nie rozumiem. Nie żyliśmy bogato, ale mieliśmy wystarczająco. Jedzenie, ubrania, buty, meble, sprzęt AGD. Raz w roku jeździliśmy na wakacje do Turcji.
A oni nagle zaczęli mieć drogie rzeczy, sprzęt wideo, wszelkiego rodzaju urządzenia gospodarstwa domowego. Sprzedali stary samochód i kupili nowy. Pieniądze, które im płaciłam, nie wystarczały na takie rozkosze.
Zaczęłam zadawać pytania, skąd to się wzięło i jak. Powiedzieli, że pracują na komputerze w jakiejś firmie , uwierzyłam i ucieszyłam się. W domu dalej pojawiały się drogie rzeczy. Potem jakoś wszystko ucichło. Zapomniałam też powiedzieć, że jeszcze nie zalegalizowaliśmy domu, a moi synowie są zameldowani u mnie. Dom jest podzielony na trzy części. A potem…
Przyjechali do mnie coś zjeść. Zaparkowali samochód, nie mieli pieniędzy na benzynę. Potem go sprzedali. Wszystko poszło w pizdu. Ok, rozumiem, że może praca przez Internet im nie wyszła. Ale pieniądze, które im płaciłam, zaczęły znikać. Już podejrzewałam, że to mogą być narkotyki albo coś w tym stylu. Powoli z domu zaczęły znikać wszystkie rzeczy. Laptop, telewizor i wiele innych. Zadawałam pytania, a oni po prostu mnie zbywali.
Któregoś dnia nie wytrzymałam.
Poszłam do nich i poprosiłam, żeby powiedzieli prawdę , może jakiś dług. Może przegrali. Nie chcieli mi powiedzieć.
To było niedługo po wakacjach. Najwyżej tydzień i wtedy się dowiedziałam, dzięki telefonom. Nie wiem, jakie jest właściwe słowo, jak windykatorzy. Wszystkie te rzeczy były kupione na kredyt i mają długi na dwa ponad 3 mln. Jestem zagrożona, bo są u mnie zameldowani. Musiałam sprzedać całe gospodarstwo. Ale te pieniądze nie pokryły nawet jednej dziesiątej długów. Czy możesz sobie wyobrazić, ile to 3 miliony dla zwykłego człowieka? Teraz muszę płacić z mojej emerytury, a moja emerytura jest niewielka. Całe życie zajmowałam się domem, nigdy nie pracowałam. Oczywiście nie postąpiłam rozsądnie. Nie powinnam była sprzedawać ziemi , powinnam ją utrzymać. Z tych pieniędzy spłacić te kredyty i wysłać ich gdzieś do pracy albo na zmiany, ale tak się bałam, że dosłownie w jeden dzień wszystko sprzedałam. Tanio, za grosze, żeby szybko pokryć chociaż część tego długu.
Teraz zostaliśmy bez gospodarstwa, bez pieniędzy na spłatę. Nie wiem, co robić. Sytuacja jest straszna. Znajomy radzi, żeby ich wyrzucić i niech robią co chcą. A ci co dzwonią grożą, że zabiorą mi dom. Pomyślałam, że może powinnam sprzedać ich dom. Ale jak go sprzedać, skoro nie jest zalegalizowany ( nie ma odbioru) czyli okazuje się, że tak naprawdę nie istnieje. Tak, można to zrobić . Ale skąd wziąć na to pieniądze. No i kto kupi dom na tej samej działce z innymi ludźmi. Sprzedaż zajmie lata. Nie mamy tu zbyt wielu ludzi kupujących domy.
Takie życie na starość zgotowały mi moje dzieci. Nie będę w stanie spłacać ich długów do końca życia.
W końcu poszli do pracy na zmiany, musieli coś robić, żeby spłacić długi. A ja tu siedzę i się trzęsę, okna są pozasłaniane. Boję się wyjść z domu.