W wieku 24 lat musiałam wybrać między obowiązkiem a miłością. Teraz, prawie 30 lat później, myślę, że to opatrzność pomogła mi wkroczyć na ścieżkę do prawdziwego szczęścia.
Kończyłam studia – ostatni rok filologii słowiańskiej i przygotowywałam się do najbardziej ekscytującego wydarzenia dla młodej dziewczyny – ślubu z Wiktorem. Zostały niecałe dwa miesiące, a mój umysł zaprzątały suknie, buty, dekoracje, rytuały, torty…
Tego samego wieczoru Wiktor i ja musieliśmy udać się do restauracji, którą wybraliśmy na przyjęcie weselne, aby ustalić jadłospis. Kiedy zadzwonił telefon, byłam pewna, że to on i niecierpliwie chwyciłam słuchawkę. Usłyszałam najokropniejszą wiadomość jakiej mogłam się spodziewać. Moja siostra i jej mąż mieli poważny wypadek. Oboje zginęli na miejscu.
Zosia, moja siostrzenica, która miała wtedy 5 lat, na szczęście nie była z rodzicami w czasie wypadku. Pamiętam, jak przytulałam ją godzinami – to płakała, to się uspokajała, ale była przerażona, że zostanie sama. Ciągle się we mnie wtulała. Nigdy nie zapomnę, jak się w tedy czułam, gdy te małe rączki dotykały mnie z czułością i ciepłem.
W jednej chwili zrozumiałam – nikt i nic nie rozdzieli mnie z tym cierpiącym dzieckiem. W ciągu kilku sekund podjęłam decyzję o adopcji córki mojej siostry.
Wiedziałam, że zrobię to wbrew wszelkim przeciwnościom – mimo stanowczego sprzeciwu Wiktora, abyśmy rozpoczęli wspólne życie małżeńskie z 5-letnią sierotą.
Moi rodzice również próbowali odwieść mnie od tej decyzji – myśleli, że pewnego dnia będę żałować nieudanego ślubu, utraconej miłości.
I rzeczywiście cierpiałam z tego powodu, ale wiedziałam, że nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym nie dała Zosi tego, czego najbardziej potrzebowała – czułości i miłości matki.
Z przyszłej panny młodej stałam się samotną matką adoptowanego dziecka.
Nie było ślubu – Wiktor był nieugięty. Chciał, żebym wybrała między nim a dzieckiem siostry. Ale ja po prostu nie mogłam podjąć innej decyzji. Nie żebym wiedziała, w co się pakuję, ale byłam pewna ,że podjełam słuszną decyzję.
Zaczęłam pracować jako nauczycielka czwartoklasistów, a także udzielałam korepetycji dzieciom w domu.
Moi rodzice, a także rodzice zmarłego męża mojej siostry, pomagali zarówno finansowo, jak i w opiece nad Zofią, ale i tak główne obowiązki spoczywały na moich barkach.
Mam wrażenie, że w ciągu kilku dni z kruchej marzycielki w wieku 24 lat stałam się poważną kobietą w dojrzałym wieku, przynajmniej jeśli chodzi o moje zachowanie. Wielu moim przyjaciołom nie spodobała się ta zmiana we mnie i odsuneli się odemnie, a dla tych, którzy pozostali wierni naszej przyjaźni, nie miałam zbyt wiele czasu. Nie byłem już w nastroju na imprezy i dyskoteki.
Wkrótce zdałam sobie sprawę, że kiedy zawirowania mijają i “burza się uspokaja”, słyszysz, jak serce spragnione jest miłości, że chce tego. I się nie poddaje! Tylko, że ja nie byłam już młodą pięką dziewczyą, pożądaną przez mężczyzn – lecz kobietą z małym dzieckiem.
Byłam oczywiście zapraszana na randki, ale zawsze chodziło tylko o seks, żadnego emocjonalnego pogłębienia relacji. Po kilku latach nieudanych prób znalezienia miłości po prostu się poddałam. Za wielki dar od losu uznałem uczucie Zofii, i szczęście obserwowania, jak dorasta i staje się piękną, mądrą i pewną siebie kobietą.
Pogodziłem się z tym, że jej uczucie miało przynieść mi radość i nadać sens mojemu życiu. Nie żeby moje serce zaakceptowało te argumenty i ” uspokoiło się”, ale co tam.
A może wiedziało, że nie powinienem się poddawać, że jest też dla mnie przeznaczona wyjątkowa osoba.
Kiedy poznałam Marka, poczułam się, jakby był kimś, kogo znałam całe życie. Polubiłam go, ale nie czułam się tym zbytnio podekscytowana czy zauroczona.
Po prostu czułam spokój i ciepło. Ponieważ bardzo się pospieszyłem z tą historią, “cofnę się o krok”, aby wyjaśnić, że jego syn Kamil i moja Zofia chodzili razem na taekwondo.
Kiedy czekaliśmy, aż dzieciaki skończą trening, Marek i ja często rozmawialiśmy. Okazało się, że jest wdowcem i samotnym ojcem.
Poznałam życie ze stony – niezamężnego mężczyzny z dzieckiem, stojącego przed wyzwaniem bycia “zarówno matką, jak i ojcem” dla swojego dziecka, nie wspominając już o tym, że kobiety nie były zachwycone spędzaniem czasu z ojcem nieletniego nastolatka.
Stopniowo Marek i ja zbliżyliśmy się do siebie – z przyjaciół staliśmy się kochankami. A ta historia kończy się jak w bajce.” Żyli długo i szczęśliwie”.
Jednak okazało się, że mam poważne problemy zdrowotne. Dzięki Bogu, moje życie nie było zagrożone, ale mimo tego, że byłam jeszcze dość młoda – 32 lata – stało się jasne, że nie mam szans na zajście w ciążę i posiadanie własnego dziecka.
Często spoglądam wstecz i myślę, co by było, gdybym nie zdecydowała się zostać matką Zofii? Czy Wiktor byłby przy mnie i kochałby mnie, gdyby tak łatwo nie zrezygnował z naszego małżeństwa przez dziecko mojej siostry? Czy kiedykolwiek poczułabym taką samą radość z osiągnięć mojego syna i córki? I czy byłby jeszcze jeden tak dumny rodzic, z którym dzieliłbym swoje szczęście?