6 lat temu poznałem najwspanialszą kobietę na świecie – Monikę. Prawdziwa piękność, dziedziczka z bogatej rodziny, z wyższym wykształceniem.
Przez długi czas nie mogłem uwierzyć, że zakochała się we mnie – zwykłym, prostym i nie genialnym nauczycielu fizyki. Mimo, że zaczęliśmy sie spotykać, a moim największym marzeniem było, że pewnego dnia za mnie wyjdzie, nie odważyłem się zaproponować jej czegoś tak śmiałego.
W końcu doszło do tego, że Monika sama powiedziała mi, że nadszedł czas na kolejny krok. Chciała urodzić mi dziecko i założyć rodzinę. Myślałem, że śnię, chwyciłem ją i niosłem w ramionach, a ona obsypywała mnie pocałunkami.
Nasze wesele było duże i piękne – oczywiście rodzice mojej żony pokryli większość wydatków. Zaprosili też wielu gości. Z zewnątrz wszystko wydawało się wspaniałe, gdyby nie mój nieznośny strach – ciągle myślałem, że mogę stracić Monikę, że na nią nie zasługuję, że pewnego dnia obudzi się i zda sobie sprawę, że nie jestem mężczyzną, o którym marzyła. Na domiar złego dziecko wciąż się nie pojawiało. Lekarze twierdzili, że problem tkwi w mojej żonie, ale mnie wydawało się, że to ja jestem temu winien. To właśnie moja udręka sprawiła, że stanowczo odmówiłem adopcji dziecka. A co, jeśli pewnego dnia Monika zajdzie w ciążę? Posunąłem się nawet do tego, że zasugerowałem jej, by spróbowała zrobić to z kimś innym. Patrzyła na mnie wielkimi oczami i nie rozumiała, jak mogłem wymyśleć cos takiego?
W końcu najwyraźniej postanowiła spróbować i zaczęła romansować z jednym ze swoich kolegów. Oczywiście nigdy nie zaszła w ciążę, ale staliśmy się sobie obcy, a moja żona nie rzucała mi się już na szyję i nie obsypywała pocałunkami, gdy wracała do domu z pracy.
Byłem chory i nieszczęśliwy. Nie wiem, jak pewnego dnia znalazłem w sobie siłę i powiedziałem jej, że jeśli chce odzyskać wolność, zrozumiem to. Monika nic mi nie odpowiedziała, tylko rozpłakała się i położyła na kanapie w salonie. Następnego ranka jednak spakowałem walizki i wyprowadziłem się. Rozwiedliśmy się polubownie, bez kłótni i obelg. To właśnie wtedy, na sali sądowej, zdałem sobie sprawę, co tracę – miłość mojego życia. Zamiast o nią walczyć, sam ją od siebie odepchnąłem.
Teraz, trzy lata po rozwodzie, mieszkam sam i nie wpuściłem do swojego życia innej kobiety. O ile mi wiadomo, moja była żona nawiązywała jedynie przelotne relacje z różnymi mężczyznami, ale nigdy nic poważniejszego.
Czasami w nocy, kiedy nie mogę spać, myślę o tym, żeby do niej zadzwonić i powiedzieć jej, że jej pragnę, że moje życie bez niej nie ma sensu. I znowu powstrzymuje mnie strach – co jeśli powie mi, że mnie nie potrzebuje?
Tak bardzo chcę odzyskać kobietę, którą kocham ponad wszystko na świecie! Jakiej rady byś mi udzielił?