Czasami opatrzność robi rzeczy, o których nigdy byśmy nie pomyśleli, że są możliwe – reaguje dokładnie i bezwzględnie we właściwym czasie.
Ale jak inaczej mógłby istnieć świat – zawaliłby się dawno temu, gdyby nie sprawiedliwość opatrzności…
Nie myślcie, że jestem religijna i mocno wierząca. Nie wierzę też w przesądy i zabobony. Myślę, że tak na prawdę w tym życiu chodzi o to, że dostajesz to, na co zasługujesz.
Innymi słowy: żyjesz życiem, które sam sobie stworzyłeś. Nawet jeśli nie możesz wybrać, gdzie i kiedy się urodzisz i jaka będzie twoja rodzina… z pewnością możesz wiele zmienić.
I nie znosić rzeczy, które ci nie odpowiadają. Bo jeśli się z nimi pogodzisz, będą twoje na zawsze, zasłużyłeś na nie w ten sposób. Ale tak właśnie teraz myślę.
Lata temu nie miałem siły, by zmienić wiele rzeczy w moim życiu. Miałam swoje lęki i nawyki. I tak po prostu żyłam z mężczyzną, który twierdził, że mnie kocha. Ale tak naprawdę chciał, żebym wszystko robiła tak jak on chce, jeśli tak nie było – groził, nawet bił. A on robił, co chciał. Wracał do domu kiedy chciał, czasem nie było kilka tygodni czasem kilka dni.
Pojawiał się, kupował jakieś rzeczy dla dzieci – czasem buty i ubrania, czasem jedzenie i lekarstwa, i znowu znikał. Nie wiedziałam nawet, co robi, dokąd idzie. Czasami zadzwonił, a czasami nie dzwonił przez kilka dni.
Ale to, że go niebyło nie stanowiło problemu, tylko to, że nigdy nie wiedziałam, na co mogę liczyć – czy pomoże mi z czymś w domu, czy zostanie, by zająć się jednym dzieckiem, gdy ja z drugim będę musiała pojechać do szpitala, czy odbierze dzieci ze szkoły, tak jak obiecał, czy nadal będę musiała szukać wymówek w pracy, wychodzić wcześniej, spieszyć się, złościć, a potem jeszcze pracować po godzinach…
Ale wciąż nie miałam siły, by to zmienić.,i do dzisiaj nie wiem dlaczego. Może dlatego, że dzieci były małe, a ja niepewna siebie. Kto wie. Ale zanim uwierzyłam, że wszystko w moim życiu ma sens i jakiś cel, byłam na skraju wyczerpania, a dni mijały jeden po drugim.
I było coraz gorzej!
Poczułam że nie jestem kochana- i nic tego nie zmieni. Lata mijały, ja obwiniałam się za swoje niezdecydowanie, i wiele innych rzeczy- myślałam że tak już zostanie.
Nie mogłam zmienić pracy, bo w tej byłam ceniona, wiedzieli, że sumiennie dotrzymam wszystkich terminów, nawet jeśli będę musiała być nieobecna ze względu na dzieci.
Ale nie była to praca o jakiej marzyłam, nie była to praca w której czułam, że się rozwijam, nie była nawet dobrze płatna.
Nie śmiałam jednak myśleć o nowej pracy, bo nie wiedziałam, jak sobie poradzę, a nie mogłam też ryzykować, że zostanę bez pracy.
I wtedy stało się nieszczęście…
Mój mąż pojechał służbowo w delegajję, ale zasnął za kierownicą i miał wypadek. Nie było wiadomo, czy przeżyje. Przeżył. Ale już nigdy nie będzie mógł chodzić. Brzmi okropnie. I było straszne. Był człowiekiem, któremu trudno było usiedzieć w jednym miejscu, który ponad wszystko cenił swoją niezależność. Lubił, gdy inni się do niego dostosowywali, byli od niego zależni. A teraz… Teraz ja, nie z własnego wyboru , stałam się panem w tym domu.
Panem moich dni – wszystko zależało teraz ode mnie, a nie jak przedtem od mojego męża. Tak – szkoda, że tak się stało, ale z czasem wszystko zaczęło się układać. Moje życie zaczeło się zmieniać – a tak na prawde to ja zaczęłam się zmieniać. W końcu znalazłam motywację do wprowadzania niezbędnych zmian w moim życiu, do których wcześniej nie byłam zdolna.
Zmieniłem mieszkanie. Coś, co chciałam zrobić od lat, ale mój mąż nie dawał mi dojść do słowa. Zmieniłam je, ponieważ było niewygodne dla osoby na wózku inwalidzkim i nie było możliwości żeby je dostosować. Znalazłam nową pracę – nie tylko lepiej płatną, ale i bardziej obiecującą. Tak naprawdę sama ją stworzyłam.
Przed wypadkiem mój mąż prowadził prywatną firmę. Nie chciałam tego kontynuować, ale patrząc na to z innej strony pomyślałam sobie – masz możliwość wprowadzenia zmian i w końcu skupisz się na rzeczach, które lubisz robić.
Czy stałam się bardzo bogata – nie. Stałam się wystarczająco niezależna i dużo szczęśliwsza. Czy skorzystałam na nieszczęścieu mojego męza, powiem – tak, ale to było wspaniałe, a on nie mógł mnie za to winić.
Moją jedyną winą jest to, że się spóźniłam. Jest to, że wcześniej nie podążałem za swoimi pragnieniami, jest to, że nie walczyłem o swoje szczęście wcześniej, jest to, że pozwoliłem lękom i nawykom pożreć moje dni spokoju i zadowolenia.
Nie czułam się już zagrożona, nie byłem już bita, nie żyłam już w ciągłym zawieszeniu.
Praktycznie ja sama, zmieniłam całe swoje życie i życie moich dzieci, aby podążać za naszymi marzeniami. Nie tylko chętniej pracowałam i zarabiałam więcej pieniędzy, ale także miałam czas na realizację swoich marzeń i hobby, takich jak uprawianie sportu i taniec – coś, na co mój mąż nie pozwalał przed wypadkiem. Mogłam spotykać się z przyjaciółmi, planować swoje wyjazdy i wakacje z wyprzedzeniem, a przede wszystkim – patrzeć,z radością i spokojem jak moje dzieci dorastają.
To tyle, jeśli chodzi o opatrzność i interwencję w moim życiu.