Jakieś siedem lat temu nie wyobrażałam sobie, jak można wyjść z domu bez makijażu. I nie miało to znaczenia gdzie.
A teraz wszystko się zmieniło – mogę iść ulicą bez makijażu i nie obchodzi mnie, co ludzie o tym myślą. I chodzić absolutnie wszędzie , nie tylko w pobliżu mojego domu.
Ale to teraz, a wcześniej… Myśl, że mogę spotkać kogoś z przyjaciół czy znajomych, a na mojej twarzy nie będzie makijażu, wpędzała mnie w przerażenie. Myśląc o tym, zaczęłabym się szykować.
Ułożyłabym włosy, pomalowała rzęsy, nałożyła cień do powiek, przypudrowała twarz, wyjęła szminkę i dopasowała ją do koloru ubrania… I poszła do sklepu po bochenek chleba.
I nie miało znaczenia, że piekarnia znajdowała się tuż za rogiem. Tak, cała podróż zajmuje jakieś dziesięć minut. No i co z tego. Przynajmniej jestem piękna. I nie bałam się z kimś spotkać, bo wyglądałam dobrze. A to, że makijaż zajął dużo czasu, dużo więcej niż sama wędrówka… Cóż, miałam to gdzieś!
Teraz wydaje mi się to śmieszne, ale w tamtych czasach traktowałam to bardzo poważnie. I robiłam to za każdym razem, poświęcając mnóstwo czasu.
Z biegiem lat wkradła się myśl – po co ja to wszystko robię? Żeby nikt nie pomyślał o mnie źle? Dlaczego mam polegać na opiniach innych ludzi? To jak uzależnienie.
Teraz w ogóle się tym nie przejmuję. Spokojnie idę do sklepu bez makijażu i nie krępuje mnie to. Wystarczy, że umyję twarz i uczeszę włosy. I zauważyłam, że takich kobiet wcale nie jest tak mało. I nikt się nikim nie przejmuje. Każdy jest zajęty swoimi sprawami. Więc wszystkie problemy o tym, kto co pomyśli, są tylko w naszych głowach.